Utrata i pomnażanie miłości – Ks. Kazimierz Naskrecki, Dekalog, Krotkie Nauki o Przykazaniach, Warszawa 1937

Spis tematów – klik.


„Teraz trwają wiara, nadzieja, miłość, to troje, a z tych większa jest miłość”. (1 Kor. 13, 13).

Miłość, drodzy moi, nieraz bywa przyrównywana do ognia; Sam Zbawiciel tego porównania użył, kiedy mówił: „Przyszedłem ogień puścić na ziemie: a czegóż chcę, jedno aby był zapalon”. (Łk. 12. 49). Otóż, jak ogień może słabnąć, i zupełnie zgasnąć, albo też rozpalać się i coraz silniejszem buchać płomieniem, — tak samo rzecz się ma z miłością. Rozlana w sercach naszych przez Ducha św., może ona albo się rozwijać i doskonalić, albo też słabnąć i zanikać.

Co prowadzi do utraty miłości Boga, a co się przyczynia do jej pomnożenia, nad tem się zastanowimy w dzisiejszej nauce.

 I.

1) Jak są przeciwnemi sobie światło i ciemność, ogień : woda, tak samo wykluczają się nawzajem: miłość Boża i grzech śmiertelny. Jedno jest zniweczeniem drugiego. Bo jakżeż mogłoby być możliwem z jednej strony uważać Boga za najwyższe Dobro, i w tej samej chwili przekładać nad Niego jakieś inne dobro ziemskie? Chcieć zostawać z Bogiem w przyjaźni, i jednocześnie zgadzać się na to, aby Go tracić na wieki? Stąd jasnem jest, że cnota miłości Bożej, nawet w najmniejszym posiadana stopniu, wyklucza wszelki grzech ciężki.

To też nikt nie może mówić, że kocha Boga, jeżeli nie ma mocnego postanowienia, aby unikać ciężkiego grzechu; nikt nie może mówić, że jego serce do Boga należy, dopóki w niem gości nienawiść, nieczystość, lub inna grzeszna namiętność! A jeżeli to jest prawdą, że jednocześnie z grzechem śmiertelnym nie może mieścić się w sercu człowieka cnota miłości Bożej, — to czyż nie jest to jasnem, że unikanie ciężkiego grzechu jest koniecznością, nie tylko dla świętych, ale dla każdego człowieka, choćby go to wiele kosztować miało. Wszak niebo to miejsce, gdzie panuje miłość, i nikt się tam nie dostanie krom tych, co w miłości z tego świata schodzą.

I dalej, jeśli to jest prawda, że grzech śmiertelny równa się nieprzyjaźni Boga, to czyż można pojąć, jak ktoś może w tej nieprzyjaźni — w grzechy śmiertelnym — żyć dni, tygodnie, miesiące, nawet lata całe, i to bez troski, bez niepokoju? Czy tylko ludzka przyjaźń ma dla nas taką wartość, że po jej stracie troskamy się i martwimy, a może nawet łzy wylewamy? A wszak nieskończenie więcej tracimy, tracąc miłość Boga, wieczne i najdoskonalsze Dobro.

Dlatego to święci niczego tak się nie obawiali, jak grzechu. Świętobliwa królowa Blanka, matka św. Ludwika, władcy francuskiego, nieraz powtarzała do ukochanego syna te wielkie słowa: „Synu mój, wolałabym cię widzieć na katafalku, aniżeli w grzechu śmiertelnym”.

Święty Edmund tak się odzywał: „Gdybym po prawej stronie widział wielki ogień, a po lewej — grzech, wolałbym rzucić się w ogień, aniżeli na grzech zezwolić; a nasz polski patron, święty Kazimierz królewicz, często sobie powtarzał: „Raczej umrzeć, niż się splamić”.

Dałby Bóg, by te słowa świętych, którzy nadewszystko cenili sobie Boga i doskonale rozumieli okropność grzechu, by i na waszych często znalazły się ustach, by i w waszem sercu głośnem odbiły się echem; szczególnie w chwili, gdy pokusa uderzać będzie, gdy wola się zachwieje, i już… już godzić się będzie na upadek.

Dałby Bóg, by one, z pomocą Jego łaski, ustrzegły was od grzechu ciężkiego, od utraty Bożej miłości.

2) Ale chrześcijanin gorliwy, będzie unikał nietylko ciężkiego grzechu, który go pozbawia miłości Boga, ale i tego wszystkiego, co mogłoby tę miłość osłabić, a więc będzie unikał grzechu powszedniego.

Jeżeli mówimy o grzechach powszednich, to mamy na myśli nie te błędy, które z nieuwagi, z pośpiechu, bezwiednie popełniamy, ale te drobne wykroczenia, których się dopuszczamy z rozwagą, ze zgodą woli naszej, a które sobie lekceważymy, ponieważ są tylko powszednimi grzechami.

Mamy więc na myśli te drobne, dobrowolne kłamstwa; tak częste nadużywanie Imienia Bożego, klątwy, wymawiane z przyzwyczajenia: dalej roztargnienia w modlitwie, gdy one pochodzą z dobrowolnego lenistwa i niedbalstwa: wreszcie różne drobne uchybienia przeciwko bliźnim w myślach, w mowie, i w postępowaniu z nimi.

Powtarzam więc, że gorliwy chrześcijanin, któremu chodzi o miłość Boga, nie może być obojętnym na te rzeczy.

Cobyście powiedzieli o dziecku, któreby nie wyrzucało wprawdzie z domu starych rodziców, i nie odmawiało im utrzymania, ale któreby się obchodziło z nimi stale w szorstki bardzo sposób? Prawda, że takiemu dziecku nie odmówilibyście zupełnie miłości ku rodzicom, ale przyznalibyście, że miłość jego jest bardzo daleką od tego, czego rodzice mogą odeń wymagać. I macie słuszność.

Czemu jednak sami inaczej postępujecie z Bogiem?

Jeżeli macie postanowienie z miłości ku Bogu unikać grzechu ciężkiego, to nie odmawiamy wam tej miłości; jeżeli jednak przytem nie troszczycie się o to wcale, że często w małych rzeczach rozmyślnie sprzeciwiacie się Woli Bożej, to powiemy wam, że miłość wasza jest bardzo daleką od tego, co się Bogu od was należy. Czy może i Bóg czyni dla was tylko, co najkonieczniejsze? Czy daje wam to tylko, co do życia najkonieczniej potrzebne? Czy odbieracie od Niego tylko najkonieczniejsze łaski dla waszego zbawienia?

A jeśli samo poczucie wdzięczności nie wystarcza, abyście się o większą miłość Boga starali, — to przynajmniej powinna was do tego pobudzać obawa, aby nie utracić zupełnie miłości Bożej. Prawda, że przez grzechy powszednie miłość Boża się nie zmniejsza, ale słabnie jej gorliwość, i skutkiem częstych dobrowolnych grzechów powszednich wyrabia się łatwo w człowieku pewna obojętność, która w wielu razach doprowadzi go prędzej czy później do ciężkich grzechów, a tem samem do utraty miłości Bożej. I dlatego ostrzega Pismo św.: „Kto gardzi małemi rzeczami, pomału upadnie”. (Ekkl. 19, 1).

 II.

Powiedziałem na początku, że miłość jest jak ogień, może w sercach naszych gasnąć, ale może także coraz się więcej rozpalać. Pod względem miłości znaczna różnica istnieje pomiędzy tymi, którzy tylko najkonieczniejsze spełniają warunki, a świętymi. Pomiędzy zaś tymi dwoma krańcami miłości Bożej jest niezliczona liczba odcieni i stopni; i zadaniem gorliwego chrześcijanina na ziemi jest wstępować po tych stopniach jak najwyżej.

I jakież są środki, z których pomocą moglibyśmy wznosić się wyżej, stosownie do wezwania Apostoła: „I o to proszę, aby miłość wasza więcej a więcej obfitowała”. (Filip. 1.9).

1) Pierwszym środkiem ku temu jest rozważanie prawd Bożych. „Znajomość Boga! o radości nad radościami! to ona poprzedza, a po niej miłość przychodzi”, — pisała bł. Aniela z Foligno. A wśród tych prawd jedno z pierwszych miejsc zajmuje tajemnica Odkupienia, gorzka męka i śmierć Boga — Człowieka. Rozważać o niej nie trudno. Wystarczy odmawiając „Wierzę w Boga”, z uwagą rozpamiętywać te słowa: „Który się począł z Ducha Świętego, narodził się z Marji Dziewicy, umęczon pod Ponckim Piłatem, ukrzyżowan, umarł i pogrzebion”; lub obchodząc Drogę Krzyżową wpatrywać się okiem duszy w każdą z kolei stację, albo też zastanawiać się nad temi tajemnicami, jakie podaje bolesna część Różańca.

Dla świętych rozważanie męki Pańskiej było źródłem nieustannie bijącem. Św. Magdalena de Pazzis, rozmyślając pewnego dnia o tej Męce, wzięła do ręki wizerunek Ukrzyżowanego i uczuła odrazu w sobie taką miłość, iż nie mogła się powstrzymać od wołania: „O miłości, o miłości, o miłości! Jezu, Boże mój! serce moje nigdy wołać nie przestanie: o miłości, o miłości!”

I my, jeśli będziemy częściej rozważali mękę Zbawiciela, rozpalimy gorętszą miłość ku Niemu, tak że za św. Bernardem będziemy mogli zawołać: „Przez kielich męki, któryś wypił, zdobyłeś serca nasze zupełnie”.

2) Drugim środkiem do pomnożenia w nas miłości Boga, jest Najśw. Sakrament. Sakrament ten właśnie dlatego ustanowił Zbawiciel, aby ten ogień miłości, który On przyniósł na ziemię, palił się i rozżarzał w sercach naszych. Kto tedy godnie przyjmuje Komunję św., ten się najskuteczniej do miłości Boskiej zapala. Posłuchajmy, co mówi o tem św. Franciszek Salezy: „Dwudziestotrzyletnie doświadczenie pouczyło mię, jak silnie działa ten Najśw. Sakrament, ażeby zerwać z grzechem, ażeby wzmocnić duszę w łasce i miłości Boskiej, ażeby doznać pociechy w utrapieniach tego żywota; natomiast, bez częstego godnego przyjmowania tego Sakramentu miłości, nie można żyć w miłości Boskiej”.

Dlatego, nie zaniedbujcie Zbawiciela swego miłościwego, tego przyjaciela i oblubieńca dusz naszych, który wygląda was tutaj w kościele i czeka, azali nie przyjdziecie do Niego! Śpieszcie do Niego często wy, co na sobie nie czujecie grzechu śmiertelnego, aby wytrwać w takim stanie; a tem więcej garnijcie się do Niego, wy, których przygniata jaki nałóg grzeszny; wszakże sami doświadczyliście tego, że za każdym razem, jeśliście dobrze przyjęli Komunję św., pokusy słabły wtedy na czas jakiś. Przystępujcie często, a będą one coraz słabsze, wy zaś coraz silniejsi, aż wreszcie będziecie mogli powiedzieć z uciechą, jak św. Paweł: ,,Wszystko mogą w Tym, który mnie umacnia”. (Filip. 4, 13).

3) Wreszcie, ćwiczmy się w miłości ku Bogu! Jak w życiu przyrodzonym, ćwiczenie jest koniecznem, aby rozwinąć otrzymane zdolności, tak i w życiu nadprzyrodzonem. Jeśli tedy chcemy, by wlana w serca nasze miłość ku Bogu rozwijała się, ćwiczmy się w tej cnocie nieustannie.

Oto kilka sposobów takiego ćwiczenia.

Mamy każdego dnia do spełnienia różne obowiązki: wykonujmy je nie jak zwierze robocze, które pracuje dlatego że musi bo je w jarzmo ujęto, ale dlatego, żeby przez to okazać Bogu swa uległość, swą miłość, jak nawoływał Apostoł: „Czy jecie, czy pijecie, czy cokolwiek innego czynicie, wszystko ku chwale Bożej czyńcie”. (1 Kor. 10. 31).

Codziennie niemal spotykają was różne przeciwności i krzyże: zamiast tego żeby na nie utyskiwać, a może i złorzeczyć, bierzmy je na barki swoje z poddaniem się Woli Bożej, z myślą o Zbawicielu, krzyż dźwigającym, powtarzając Jego słowa: „Ojcze! jeśli można, niechaj odejdzie ode mnie ten kielich, wszakże nie jako ja chcę, ale jako Ty… niech się dzieje Wola Twoja!” (Mt. 26, 39—42).

Wreszcie wzbudzajmy codziennie choć jeden akt miłości.

Świętobliwy O. Foucauld (który w młodości był niedowiarkiem, a po nawróceniu został trapistą, a potem pustelnikiem w Saharze), pragnąc nawrócenia dla tuaregów, wśród których przebywał, i przez których został zamordowany (1916), obmyślił dla nich następującą koronkę: jako wstęp służył „Akt miłości”: poczem na większych ziarnkach różańca powtarzały się westchnienia: „Mój Boże ja Ciebie kocham!”, a na małych: „Mój Boże, ja Ciebie kocham ze wszystkiego serca mego!”

Zauważę, że przyrost miłości Bożej nie zawsze daje Się odczuwać, ale to i lepiej, bo utrzyma w pokorze, — nie ukryje się on jednak przed oczyma Boga i Aniołów.

*

*                      *

Jeśli spytacie mnie, dlaczego chrześcijanin tak bardzo pragnąc powinien, aby wzrastał w cnocie miłości Bożej, to ukażę wam niebo. I tu również istnieje drabina, ale tu nie wchodzi się po niej, lub schodzi, ale każdy ma tu stare miejsce, przez Boga mu wyznaczone. Jak różną jest wysokość stopni miłości na ziemi, tak też różną jest chwała i szczęście mieszkańców nieba. Czyż więc nie warto się starać o osiągnięcie wyższego stopnia doskonałości? O, z pewnością że warto!

Wielu jednak, nie przez skromność wcale, a tylko z opieszałości i niedbalstwa, mówi: „Ja i z ostatniego miejsca będę zadowolonym”. Dla przestrogi takich powiem, że i dla zdobycia ostatniego miejsca w niebie, należy starać się o wyższy stopień doskonałości. Gdy ktoś do odległego celu strzela z luku, musi go silnie napiąć i wyżej mierzyć, aby strzała dobiegła celu, ponieważ powietrze stawia jej opór silny.

Tak i wasze usiłowania osiągnięcia wiecznego celu natrafiają na opór; ziemia ze swemi dobrami przyciąga do siebie; jeśli więc chcecie napewno cel swój ostateczny osiągnąć, dążcie wyżej, a za łaską Bożą niebo stanie się waszym udziałem.

Amen.

Ks. Kazimierz Naskrecki, Dekalog Krotkie Nauki o Przykazaniach, Warszawa 1937

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s